Na razie przypomniał mi stary, zakurzony kawałek Nirvanny. I jak zwykle w takich przypadkach, kawałek leci teraz w tle na loopie, aż sąsiedzi nie zaczną nim wymiotować. Już tak mam, że jak wpadnie mi w ucho świetny utrwór, to leci do urzygu. Postanowiłem więc wystartować nową kategorię: Song of the Day.
To zadziwiające, ale chyba nie ma lepszego wehikułu czasu, niż muzyka. Słuchanie In Utero przenosi mnie w przeszłość. Była to moja pierwsza płyta. Moja własna, kupiona za ciężko zarobione pieniądze w USA. W czasach, kiedy jeszcze w Polsce słuchało się kaset magnetofonowych.
Byłem wtedy młody, głupi i w związku z pewną uroczą, acz lekko porąbaną dziewczyną. Ale tak to już jest, że pewne rzeczy są oczywiste dopiero z perspektywy czasu i z dystansu. Kiedyś życie było prostsze.
Dziadkowie, u których mieszkałem podczas mojego pobytu za oceanem mieli kablówkę. U nas w kraju były chyba tylko cztery kanaz, a tam ponad setka. Spędzałem więc czas na oglądaniu telewizji, głównie Sci-Fi channel (miód na serce młodego nerda), Cartoon Network (w czasach, kiedy kreskówki były jeszcze znośne i było co oglądać) i ABC (seriale Highlander i Renegade). Popołudniami pracowałem sprzątając w biurach w szpitalu, a od czasu do czasu oraz siedzeniu w sklepie muzycznym, śliniąc się do gitar elektrycznych. Chciałem kupić jeden z tańszych egzemplarzy i przywieźć z powrotem do kraju. Nie wyszło.
Pamiętam, jak dziś, leżałem w sypiali na wielkim łóżku i słuchałem właśnie Heart Shaped Box. Tęskniłem za moją dziewczyną. Ale byłem szczęśliwy, w tamtym w czasie i przestrzeni.
I to dziwne, zakręcone uczucie wróciło wczoraj. I dzisiaj na dobre zostanie, bo mam zamiar słuchać Heart Shaped Box do granicy wytrzymałości. I tylko nie mogę wyzbyć się uczucia, że pudełko w kształcie serca jest puste.
A wy, macie takie utwory, których dawno nie słuchaliście, ale wywołują u was istną eksplozję skojarzeń i wspomnień? A może coś ciekawego związanego akurat z piosenką Nirvanny, która sponsoruje dzisiejszy odcinek?
Nic tak dramatycznego, ale znam to uczucie. Dla mnie to płyta Clannadu "Legend" (to ta ze starego Robin Hooda). Dawno temu na zimowisku przeczytałem dwa opasłe tomy z cyklu "Uplifted" Davida Brina słuchając tego albumu. Pewnie ze 30h i 3000 stron - i to z walkmana(!). I kiedy teraz gdzieś leci coś z tego to natychmiast stają mi przed oczami krajobrazy z tamtego universum.
OdpowiedzUsuń