wtorek, 19 stycznia 2010

Nie traktuję klienta jak przestępcę - nie kradnę!

Od lat, można by powiedzieć, koncerny fonograficzne, filmowe i multimedialne wmawiają nam, że piractwo niczym nie różni się od kradzieży telewizora czy samochodu.

Nam, czyli klientom kupującym legalne oprogramowanie, oglądającym oryginalne filmy czy słuchającym legalnie zakupionej muzyki, bo piraci nie muszą oglądać słabych i przekolorowanych reklamówek siłą wciskanych odbiorcy.

Czy uczciwym jest, żeby idąc na film Avatar, być zmuszonym przez 2 minuty do oglądania lasującego mózg spotu, że "Nie ukradłbyś telewizora". Gdybym sobie ściągnął .avi z netu, moje poczucie dobrze spełnionego obowiązku konsumenta, uzyskane po zakupie biletu za 27 zł, nie zostało by zgwałcone reklamą, imputującą mi, że jestem złodziejem. Właśnie dlatego, że kupiłem bilet i poszedłem do kina.

Czy nie irytują was umieszczone na legalnych DVD ostrzeżenia o tym, jak to kopiowanie, powielanie, wypożyczanie i inne mroczne czynności są zabronione przez prawo i surowo ścigane (sic!)? Człowiek siada sobie w miękkim fotelu, z pomocą domowego insygnium władzy budzi ciekłokrystalicznego bożka i uruchamia film, za który zapłacił 50-100zł. I musi wgapiać się przez 2 minuty w ekran z informacją, jak to piractwo jest złe. I nie, nie da się tego przeskoczyć.

I wtedy naprawdę i poważnie zaczynam się zastanawiać: "Dlaczego nie spiraciłem tego filmu?" Nikt nie informowałby mnie nachalnie, że właśnie TO, czego NIE ZROBIŁEM, jest złe.

Czy nie lepiej byłoby puścić krótki spot z podziękowaniami, że nasze ciężko zarobione pieniądze wydaliśmy na zakup oryginału, zamiast ściągnąć film z internetu? Chwila dająca poczucie własnej wartości. Aby mieć satysfakcję i połechtać nasze wyolbrzymione ego w miły sposób.

I tak, zeby dało się to przeskoczyć i od razu puścić film.

Można argumentować, że to tylko 2 minuty, ale ja osobiście, czuję się ukarany za to, że wybrałem opcje legalną.

Podobnie jest w grach. Czy słyszeliście o tym, aby jakakolwiek technologia DRM była w stanie zabezpieczyć grę? Po paru dniach od premiery grupy zajmujące się łamaniem zabezpieczeń obchodzą technologię, której opracowanie kosztowało miliony dolarów i czas wielu inżynierów.

A DRM w grach staje się coraz bardziej inwazyjny. Niesławny StarForce posuwał się do tego, że instalował w systemie operacyjnym swój własny driver, którego potem normalny użytkownik nie był w stanie usunąć (nie był oczywiście usuwany przy deinstalacji produktu, który miał chronić).

Dla pełni obrazu, komentarz na temat DRM w muzyce. Polecam, po przeczytaniu komiksu, przeczytać sobie alt-text (najechać myszką na strip i poczekać chwilę). Zastanówcie się, co byście czuli, gdyby nagle cała wasza kolekcja muzyki poszła się pierdolić z powodu, dajmy na to, zmiany technologii zabezpieczania utworów muzycznych.

I tu znowu chwila zastanowienia. Kto odczuwa konsekwencje DRMa?

Piraci?

Nie sądzę.

Zawsze zastanawia mnie bilans budżetu. Czy rzeczywiście środki włożone w opracowywanie i utrzymywanie technologii DRM są mniejsze niż straty, jakie spowodowałoby zrezygowanie z tego typu technologii?

I nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że jednak piractwo, jako zjawisko, skutecznie hamuje zapędy najróżniejszych koncernów w wyścigu po nasz portfel.

Na koniec polecam uwadze nową akcję microsoftu: Nie przerabiam - nie kradnę oraz kontrakcję użytkowników Xbox-360: Nie sprzedaje wybrakowanego produktu - nie kradnę.