sobota, 8 października 2011

Heart shaped box is empty

O serialu Californication będzie jeszcze notka, bo zacny jest i zasługuje na to, żeby o nim pisać.

Na razie przypomniał mi stary, zakurzony kawałek Nirvanny. I jak zwykle w takich przypadkach, kawałek leci teraz w tle na loopie, aż sąsiedzi nie zaczną nim wymiotować. Już tak mam, że jak wpadnie mi w ucho świetny utrwór, to leci do urzygu. Postanowiłem więc wystartować nową kategorię: Song of the Day.

To zadziwiające, ale chyba nie ma lepszego wehikułu czasu, niż muzyka. Słuchanie In Utero przenosi mnie w przeszłość. Była to moja pierwsza płyta. Moja własna, kupiona za ciężko zarobione pieniądze w USA. W czasach, kiedy jeszcze w Polsce słuchało się kaset magnetofonowych.

Byłem wtedy młody, głupi i w związku z pewną uroczą, acz lekko porąbaną dziewczyną. Ale tak to już jest, że pewne rzeczy są oczywiste dopiero z perspektywy czasu i z dystansu. Kiedyś życie było prostsze.

Dziadkowie, u których mieszkałem podczas mojego pobytu za oceanem mieli kablówkę. U nas w kraju były chyba tylko cztery kanaz, a tam ponad setka. Spędzałem więc czas na oglądaniu telewizji, głównie Sci-Fi channel (miód na serce młodego nerda), Cartoon Network (w czasach, kiedy kreskówki były jeszcze znośne i było co oglądać) i ABC (seriale Highlander i Renegade). Popołudniami pracowałem sprzątając w biurach w szpitalu, a od czasu do czasu oraz siedzeniu w sklepie muzycznym, śliniąc się do gitar elektrycznych. Chciałem kupić jeden z tańszych egzemplarzy i przywieźć z powrotem do kraju. Nie wyszło.

Pamiętam, jak dziś, leżałem w sypiali na wielkim łóżku i słuchałem właśnie Heart Shaped Box. Tęskniłem za moją dziewczyną. Ale byłem szczęśliwy, w tamtym w czasie i przestrzeni.

I to dziwne, zakręcone uczucie wróciło wczoraj. I dzisiaj na dobre zostanie, bo mam zamiar słuchać Heart Shaped Box do granicy wytrzymałości. I tylko nie mogę wyzbyć się uczucia, że pudełko w kształcie serca jest puste.


A wy, macie takie utwory, których dawno nie słuchaliście, ale wywołują u was istną eksplozję skojarzeń i wspomnień? A może coś ciekawego związanego akurat z piosenką Nirvanny, która sponsoruje dzisiejszy odcinek?

1 komentarz:

  1. Nic tak dramatycznego, ale znam to uczucie. Dla mnie to płyta Clannadu "Legend" (to ta ze starego Robin Hooda). Dawno temu na zimowisku przeczytałem dwa opasłe tomy z cyklu "Uplifted" Davida Brina słuchając tego albumu. Pewnie ze 30h i 3000 stron - i to z walkmana(!). I kiedy teraz gdzieś leci coś z tego to natychmiast stają mi przed oczami krajobrazy z tamtego universum.

    OdpowiedzUsuń